Rozmawiamy dziś z Marcinem Grzybowskim - choreografem i instruktorem tańca, który wie czym jest życiowa pasja i jak zarazić nią innych.
Co skłoniło cię do rozpoczęcia praktyki breakdance'u i w konsekwencji stania się nauczycielem tego stylu tańca?
Cześć, jestem Marcin Grzybowski, znany również jako „Cinek”. Swoją przygodę z tańcem ulicznym rozpocząłem w 1998 roku i od tamtej pory nieprzerwanie się temu poświęcam. Na początku moją pasją były sporty walki, takie jak boks czy zapasy. Jednak pewnego dnia zobaczyłem, grupę kolegów tańczących breakdance. Nie wiedziałem co to jest, więc gdy tylko pojawiła się propozycja wzięcia udziału w treningu chętnie skorzystałem. Osobą która wprowadziła mnie w kulturę hip – hopu był kolega Artur, ksywka „Mysza”. To on był moją inspiracją, przewodnikiem i pierwszym nauczycielem.
Wspomniałeś o kulturze hip – hopu, jakie elementy się na nią składają?
Hip – hop powstał w latach 70 – tych, w afroamerykańskiej społeczności Bronxu, jako propozycja dla młodych ludzi i sposób przeciwdziałania wojnom gangów. Jest ściśle związany z życiem miasta, ulicą… Jego cztery filary to: rap, DJ-ing, taniec oraz sztuka graffiti. Czasem dodaje się też piąty element, czyli wiedzę przez której brak hip – hop bywa spłaszczany i mylnie interpretowany.
Czym charakteryzuje się taki taniec? Ile w nim miejsca na zdefiniowane kroki, a ile na spontaniczność?
To dosyć specyficzny taniec, mający w sobie coś z akrobatyki, sztuk walki, rytmiki, ale i wielu innych gatunków tanecznych. Pełno w nim elementów siłowo-sprawnościowych oraz kroków wykonywanych „w parterze”. Zasadniczo w breakdance wyróżniamy pięć rodzajów ruchów: toprock – nazywany czasem „mową ciała”, power moves – oparte na figurach rotacyjnych, freeze – figury statyczne, polegająca na „zastygnięciu” w konkretnej pozycji na kilka sekund, dropy – czyli zejścia, przejścia z góry na dół oraz footwork – kroki taneczne, najczęściej wykonywane z pozycji przysiadu podpartego. Całą sztuką jest nie tylko opanowanie jak największej liczy tych elementów, ale także płynne przechodzenie pomiędzy nimi. Tak więc odpowiadając na pytanie, w moim odczuciu ważniejsza jest spontaniczność, „muzyczne flow” jakie dobry tancerz czuje w swoim ciele, a najwyższą formą rozwoju tanecznego pełen freestyle.
Trenujesz młodych adeptów breakdance z Barwic i Ostrowąsów. Czy tuż za miedzą rosną nam prawdziwe talenty?
Chociaż jestem trenerem to przede wszystkim uważam się za pedagoga. Dzieciaki mają spróbować wielu rzeczy, odnaleźć prawdziwą pasję. To czy będą b-boyami jest sprawą drugorzędną. Co tydzień w jednej i drugiej miejscowości spora grupa młodzieży odchodzi od ekranu komputera, nie wałęsa się pod klatką, tylko tańczy i bawi się podczas treningu. To mnie cieszy najbardziej, bo to są dzieci z różnych środowisk, a wydaje się że wszystkie tu się odnajdują, mają przestrzeń i czas na bycie sobą. Jeśli zechcą to kontynuować i będą myśleli o tańcu poważnie, w końcu dojdą takie elementy jak: samodyscyplina, systematyczność, konsekwencja. Ale wdrażać się należy powolutku. Nauka tańca jest procesem i nie należy nic przyśpieszać.
Wyczytałam, że najlepsi tancerze spotykają się podczas bitew tanecznych organizowanych przez Red Bull. Jak wiele lat treningów trzeba by osiągnąć taki poziom?
To trudne pytanie. Powiedziałbym, że około dziesięciu, ale świat bardzo przyśpiesza i breakdance również się profesjonalizuje, więc pewnie wkrótce wystarczy osiem, może siedem lat. Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze kilka lat temu kilkulatek który potrafił zakręcić się na głowie był wielkim „wow”! Teraz takich dzieciaczków są setki, a każdy wrzuca swoje wyczyny na YouTube. Za rok, w 2024 taniec uliczny wkroczy też na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Mamy w Polsce gotową kadrę, a co za tym idzie także lekarzy i fizjoterapeutów specjalizujących się we wspomaganiu tancerzy. Pomału pojawiają się też pierwsi sponsorzy. Z jednej strony to cieszy, z drugiej budzi zaniepokojenie, bo wolałbym aby dzieci tańczyły breakdance z powodu pasji, a nie od razu z myślą o przyszłych tytułach mistrzowskich.
Czyli życie b-boya przypomina bardziej zawodowego sportowca niż gwiazdę rocka?
W sumie tak. Oczywiście to proces, bo wszystko zaczyna się od zabawy, od poznawania wszystkich wartościowych rzeczy jakie może dać ci taniec. Dopiero później zaczyna się praca i okazuje się kto wytrwa aby być zawodowcem.
Czy jest ktoś w środowisku tancerzy kogo szczególnie podziwiasz lub czyją karierę śledzisz?
Już nie, choć oczywiście jako młody tancerz miewałem idoli. Przechodziłem różne etapy, był czas gdy chciałem być najlepszy, podróżować po świecie i zdobywać medale. Czas gdy chciałem by najlepsi byli moi uczniowie. Dziś jestem trenerem i na tym etapie breakdance postrzegam już inaczej. Zrozumiałem, że taniec jest tylko formą kreacji i tak naprawdę nie chodzi o to czy tańczysz, śpiewasz czy grasz w teatrze, tylko o to czy robisz coś co kochasz. I taką ideę próbuję przekazać dalej. W tańcu możesz się wyrazić, wykrzyczeć, wyskakać emocje. Możesz też nauczyć się samodyscypliny, wytrwałości, przełamać lęk i nieśmiałość. Ale to tylko środek do osiągnięcia czegoś ważniejszego. Do pozytywnej zmiany w życiu. Wiary, że możesz sobie poradzić, że jesteś w stanie robić coś wartościowego.
Bywasz w Barwicach, gdzie jeszcze możemy cię spotkać?
Głównie w Koszalinie, gdzie prowadzę szkołę tańca, ale jeżdżę po całym Pomorzu. Jestem wszędzie tam, gdzie zostaję zaproszony i mogę zrobić coś dobrego dla lokalnej społeczności – warsztaty, spotkania motywacyjne. Prowadzę m.in. zajęcia dla młodzieży z rodzin alkoholowych i widzę jak potężną zmianę może wywołać taniec. Zwłaszcza w tych osobach które mocno się angażują. Zdarzył mi się nawet usłyszeć, że nie jestem już tylko trenerem breaka, ale trenerem życia!
A próbowałeś kiedykolwiek innego stylu tańca? Klasyki? Latino?
Przed laty udało mi się wygrać casting do słynnego musicalu „Cabaret”, z którym jeździłem po różnych scenach. To było prawdziwe show. Zdefiniowane ruchy, rozbudowana choreografia, realizacja wizji reżysera. Świetne doświadczenie które przekonało mnie, że nie warto się zamykać na nowe. Obecnie jednak jestem oddany jednej misji i powiedzmy, że nie chcę być jak kardiolog który przy okazji przepisze też „coś” na gardło 😊.
Rozmawiała Magdalena Michalska.
0 0
Oj Marcin Marcin...