Przed Sądem Rejonowym w Szczecinku ruszył proces pielęgniarki Ewy B., oskarżonej o narażenie zdrowia i życia 40 dzieci poprzez podanie im niezidentyfikowanego preparatu zamiast szczepionki. Według prokuratury, kobieta zrobiła to dla korzyści majątkowej, pobierając od rodziców pieniądze za nierefundowaną szczepionkę, której dzieci ostatecznie nie otrzymały.
63-letnia emerytowana pielęgniarka z Bornego Sulinowa nie przyznała się do winy. – Nie przyznaję się do zarzucanych czynów. Nigdy mi się nie zdarzyło zaszczepić dziecka niewłaściwą substancją czy niezgodnie z kalendarzem szczepień. Szczepienia ochronne wykonywałam od prawie 30 lat – mówiła podczas rozprawy.
Akt oskarżenia przedstawiła prok. Ewa Dziadczyk z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Śledczy ustalili, że proceder trwał w latach 2016–2019, kiedy Ewa B. pracowała jako pielęgniarka ds. szczepień w jednej ze szczecineckich przychodni. W tym czasie miała przyjąć od rodziców co najmniej 16 tys. zł, nie podając jednak zamówionych szczepionek. Tym samym wprowadziła rodziców w błąd.
Podczas rozprawy Ewa B. podkreślała, że to rodzice inicjowali zakup szczepionek. – Inicjatywa wychodziła od nich. To rodzice do mnie dzwonili, nie ja do nich – mówiła w sądzie. Twierdziła, że preparaty kupowane były albo przez przychodnię od przedstawiciela firmy farmaceutycznej, albo przez nią samą – z aptek. Z pieniędzy rozliczała się z współpracującą lekarką, co potwierdziła pod przysięgą.
Pielęgniarka zaznaczyła, że dane o szczepieniach wpisywała ręcznie do książeczek zdrowia i kart szczepień, choć preparaty miały naklejki z numerami serii. – Pomyłka we wpisie serii i daty może wynikała z rutyny, nie z mojej złej woli... Czasami mogłam źle wpisać numer serii, nie podpisać dokumentu, ale to nie rzutowało na wykonaną pracę – tłumaczyła.
Nie potrafiła jednak wyjaśnić niezgodności między dokumentacją a deklarowanymi miejscami zakupu szczepionek. Firmy farmaceutyczne zaprzeczyły, by sprzedały preparaty wskazanej przychodni w latach objętych śledztwem, a w aptekach nie potwierdzono takiej sprzedaży – również po wprowadzeniu elektronicznego systemu rejestracji leków.
Podczas wtorkowej rozprawy zeznawała także lekarka Maria R.-M., 75-letnia współpracowniczka oskarżonej. Na wiele pytań odpowiadała: „nie pamiętam”. Przyznała, że nie współpracowała z firmą farmaceutyczną, której szczepionki miały być używane. Nie potrafiła także wyjaśnić, jak mogło dojść do podania około 100 dawek preparatu bez wystawionych recept. – Ufałam mojej współpracowniczce – mówiła lekarka.
Kolejna rozprawa została wyznaczona na 27 maja o godz. 10.00. Sąd planuje wtedy przesłuchać rodziców pokrzywdzonych dzieci.
Sprawa ujrzała światło dzienne w 2019 roku, gdy jedna z matek zauważyła, że koszt szczepionki podanej przez pielęgniarkę był niższy niż jej cena w aptece. Zwróciła się do producenta z prośbą o potwierdzenie serii szczepionki – odpowiedź była jednoznaczna: taki preparat nigdy nie został wyprodukowany.
Inny rodzic dowiedział się u lekarza, że książeczka zdrowia jego dziecka jest prowadzona nieprawidłowo – zawierała datę szczepienia, ale brakowało numeru serii i oznaczenia preparatu.
7 0
Ja pie...jaki wstyd
4 0
…. Szybki zarobek się liczył …. Kłamstwo zawsze to ona dzwonila , zawsze zamawiała szczepionki
2 0
Tych niby zaszczepionych mogą być setki .
Proszę podać chociaż przychodnię .
Bandytyzm w biały dzień .