Rok 2011 miał stać się dla pana Andrzeja Dąbrowskiego, czasem „trzciny i wikliny”, jak się okazało każdy kolejny rok – również!
Gdy dziesięć lat temu pan Andrzej, mieszkaniec niewielkiej miejscowości Broczyno w gminie Czaplinek, rozpoczynał swoją przygodę z wikliną, nie przypuszczał, że wkrótce jego wyroby staną się rozpoznawalne w całym regionie, a wielu chętnych zacznie dopytywać o lekcje i warsztaty.
Kim pan był zanim został wielkim entuzjastą wikliny?
Przez szereg lat pracowałem jako nauczyciel w Zespole Szkół Rolniczym Centrum Kształcenia Ustawicznego nr 4 w Wałczu. Wychowywałem młodzież i nauczałem przedmiotów zawodowych, rolniczo - ekonomicznych oraz praktycznej nauki zawodu.
Pamięta pan pierwszy moment, kiedy pomyślał pan o nowym hobby?
Na jesieni 2010 roku, chciałem wprowadzić w swoim domu i ogrodzie trochę elementów z wikliny. Jakieś osłonki na donice, płotki, kilka koszyków, coś ładnego i naturalnego. Nie urzekały mnie jednak produkty z marketu. Poszukiwałem czegoś oryginalnego, unikatowego... Wreszcie doszedłem do wniosku, że poradzę sobie sam. Aby zobowiązać się do systematycznej nauki, podczas towarzyskiego spotkania noworocznego w 2011 roku głośno złożyłem zobowiązanie „Chcę, aby dla mnie 2011 był rokiem trzciny i wikliny”. Słowa wypowiedziane publicznie zobowiązują, więc nie mogłem się już migać!
Skąd czerpał pan wiedzę?
Chciałem iść na specjalistyczny kurs, jednak nie mogłem znaleźć niczego w pobliżu. Pozostał mi YouTube i samokształcenie. Pierwszym filmem jak zobaczyłem, był ,,Jak powstają koszyki” autorstwa Mieczysława Gajlewskiego z Radziej. Na jego podstawie wyplotłem swoje pierwsze koszałki. Początkowo oczywiście były niedoskonałe, ale z czasem dopracowane, stały się moim ulubionym wzorem, który bardzo chętnie wyplatam.
Jestem samoukiem, który do wielu rzeczy dochodził metodą prób i błędów, ale i los mi bardzo sprzyjał. Pomogli mi inni fascynaci tematu, na przykład państwo Irena i Staszek ze Stargardu, poznani podczas targów „Chleba i Miodu” w Bornem Sulinowie. Zwrócili delikatnie uwagę na braki w mojej technice, pokazali co zmienić, udoskonalić, poprawić. Pani Irena przed laty ukończyła technikum wikliniarskie i jako profesjonalistka pochlebnie wypowiedziała się o moich wyrobach, co dodało mi skrzydeł do dalszego działania. Na profesjonalne warsztaty wikliniarskie trafiłem dopiero przed dwoma laty do Agnieszki i Krzysztofa Pierzyńskich, z Pracowni Plecionkarskiej Artex z Nowego Tomyśla. To było wspaniałe doświadczenie, z którego dużo wyniosłem i jednocześnie zrozumiałem, że nadal sporo przede mną! Wciąż się uczę i bardzo to lubię.
Skąd pozyskuje pan surowiec na swoje wyroby?
Wiklina rośnie dziko w wielu miejscach, nad jeziorami, rzekami, w przydrożnych rowach i na łąkach. Gdy ktoś ma wprawne oko, od razu dostrzeże co ciekawsze okazy. A ja z racji wykształcenia i zainteresowań zauważam ją wszędzie. Potoczne „krzaki” są dla mnie źródłem surowca plecionkarskiego. Poza tym niedaleko domu posiadam 20 arów ziemi, na części której założyłem plantację wikliny. To piękny, uporządkowany obszar, na którym w równych rzędach rosną rośliny o różnorakich odcieniach – od jasnozłotych, przez zielone, rdzawe, koniakowe, aż po pomarańcz.
Taką naturalną wiklinę nieokorowaną wykorzystuję do wyplatania koszy i elementów dekoracyjnych. Poza tym wiklinę okorowaną, kupuję od plantatorów, za pośrednictwem sklepów internetowych. Człowiek zbliża się do natury, a ona jest niesamowita. Rządzi się swoimi prawami. Jest czas siewów i czas zbiorów. Wiklinowe żniwa trwają w okresie zimowym, natomiast jej obróbka cały rok, zależnie od surowca i technologii. Z racji wykształcenia, wieloletnich obserwacji i moich zasad, staram się żyć z nią w zgodzie, a ona mi się odwdzięcza. Umiejętność wyczucia rytmu życia przyrody, to wielka sztuka.
W przypadku wikliny możemy mówić o różnych gatunkach, odmianach?
Oczywiście, jest ich bardzo wiele. Najpopularniejszą odmianą jest tak zwana „amerykanka”, o długich, cienkich i prostych pędach oraz „konopianka” – roślina o dużych przyrostach i ładnym kolorze. Do gatunków rzadszych i bardziej wyszukanych, należą wiklina purpurowa (o małym rdzeniu, trudniejsza w obróbce) oraz wiklina migdałowa (świetna do produkcji mebli).
Kosze, meble, do czego jeszcze przydatna jest wiklina?
Całego szeregu zastosowań. Zrobimy z niej kosze, kufry, brudniaki, siedziska i pufy, donice, osłonki, misy, korytka na drobiazgi oraz cały asortyment architektury ogrodowej, od gniazdek dla ptaków począwszy a na ogrodzeniach skończywszy.
Jak długo trwa wyplecenie kosza średniej wielkości, na przykład klasycznej „koszałki”?
Kilka osób zadało mi już to pytanie i muszę powiedzieć, że bardzo trudno na nie odpowiedzieć, ponieważ żadnego kosza nie wykonałem od razu, od „a” do „z”. Wyplatanie wikliny to proces rozłożony na etapy. Bywają tygodnie, podczas których cierpliwie tworzę tylko szkielety kolejnych konstrukcji, są i takie, gdzie bawię się tworzenie uchwytów lub eksperymentuję z dekoracjami. Pracując partiami jestem lepiej zorganizowany, a praca przebiega efektywniej.
A pana najtrudniejsze wyzwanie w tej dziedzinie?
Dla mnie stopień trudności nie wiąże się ze skomplikowaniem wzoru, a z gabarytem przedmiotu. Jak dotąd olbrzymie kosze na pranie były chyba najtrudniejsze. Nie podejmuję się wyplatania krzeseł, foteli czy stołów, ponieważ nie mam do tego ani potrzebnych narzędzi, ani warunków warsztatowych.
Swoją wiedzą chętnie dzieli się pan z innymi.
Jestem takim typem człowieka, że jak już coś robię, to angażuję się na 100%. Kiedy pracowałem z młodzieżą, to poza nauczaniem, opiekowałem się klubem turystycznym i nieustannie doskonaliłem. Ukończyłem cztery podyplomówki, zdobyłem tytuł nauczyciela dyplomowanego, a wakacje były dla mnie za długie! Teraz mawiam, że dzień bez wyplatania wikliny, to dzień stracony. Spełniam się w swojej pasji.
Pomysł dzielenia się wiedzą pojawił się naturalnie, wraz ze wzrostem umiejętności. A ludzie chętnie próbują nowych rzeczy i najwidoczniej cenią sobie rzemiosło. Z prośbą o przeprowadzenie warsztatów najczęściej zwracają się do mnie instytucje gminne, uniwersytety III wieku, ośrodki kultury oraz szkoły. Uczestnicy – zwykle mający pierwszy w życiu kontakt z wikliną, wynoszą z tych zajęć dużo radości, a samodzielnie wykonany przedmiot napawa ich dumą.
Gdzie poza warsztatami możemy pana spotkać?
Chętnie goszczę na lokalnych imprezach – dożynkach, jarmarkach czy targach. Dni Połczyna – Zdroju, Czaplinka czy Jarmark średniowieczny w Żółtem, piknik w Muzeum Regionalnym w Szczecinku. Wszędzie tam pojawiam się ze swoimi wyrobami i zachęcam do spróbowania własnych sił w wikliniarstwie. Poza tym prowadzę social media: Andrzej Dąbrowski na Facebooku oraz andrzej.dabrowski.3914 na Instagramie.
Rozumiem, że zanim wiklina stanie się surowcem zdatnym do użycia, podlega jakiemuś procesowi obróbki?
Naturalnie. Nie sposób zużyć całej zebranej wikliny, kiedy jest świeża i giętka. Musimy ją suszyć – tak aby zapobiec gniciu lub butwieniu w okresie magazynowania. A sucha wiklina nadaje się tylko jako podpałka do pieca. Procesem, który przywraca wiklinie poszukiwane właściwości, jest gotowanie. Odbywa się ono w specjalnych kotłach parowych, gdzie witki w zależności od przekroju, spędzają od dwóch do pięciu godzin. Następnie wiklina przechodzi proces korowania i w takiej postaci jest gotowa do użycia. Gotować i korować wiklinę możemy cały rok. Zabiegiem typowo wiosennym, dokonywanym między marcem a czerwcem, jest moczarkowanie. To sposób na pozyskanie białej, bardzo atrakcyjnej formy wikliny, polegający na jej cierpliwym moczeniu w wodzie. Moim osobistym odkryciem, jest patent na ekologiczną wiklinę w kolorze głębokiej popieli, możliwy do zastosowania tylko ciepłym latem. Polega on na moczeniu witek w wodzie jeziornej z zawartością aktywnych glonów.
Pana hobby mocno wpisuje się w nurt życia świadomego ekologicznie.
Kocham przyrodę i każdy kto mnie zna wie, że najlepiej czuje się na wsi. Jestem częścią lokalnego pejzażu. Mieszkam niemal nad brzegiem jeziora, niepowtarzalny klimat i atmosferę mojego siedliska, tworzą ogród, w którym ciągle coś zmieniam i liczne zwierzęta. Cudowny, wesoły pies, mocno sędziwa kotka oraz kilka gatunków drobiu. Wiklina idealnie dopełniała całości.
Postęp techniczny, mijający czas zmienił co prawda jej pozycję w życiu wsi, jednak pasjonatów naturalnych wyrobów znowu przybywa. Stąd warto wracać do tradycji, wyplatać, wywijać wikliną, ucząc siebie i innych. Sadzonka wikliny powstaje przez rozmnażanie wegetatywne, czyli z pociętych jednorocznych lub dwuletnich prętów, odpowiednio przycinana szybko się rozkrzewia, więc surowca – dobrego i w pełni naturalnego - nigdy mi nie zabraknie.
Rozmawiała Magdalena Michalska
0 0
Zajecia warsztatowe to jest to co bardzo lubię, a jeżeli uczestnicy są zadowoleni to wielka przyjemność dla obu stron.